Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/propriis.to-robotnik.turek.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
- A może ty też jesteś królem?

Drogi Marku!

- A może ty też jesteś królem?

słowami...
- Proszę!
południu brałeś prysznic. Zaraz po tym, jak twój brat został śmiertelnie postrzelony w głowę. - Spojrzał twardo na Chrisa. - Wychodziłeś z domu w niedzielę? Chris wpatrywał się w Becka, a potem spuścił wzrok z westchnieniem. Uniósł ręce w geście poddania. - Przyznaję się do winy. Beck poczuł na piersi stutonowy ciężar, lecz mimo to zadał sobie wiele trudu, aby zachowywać się i mówić spokojnie. - Gdzie byłeś i dlaczego musiałeś wziąć prysznic i zmienić ubranie, zanim przyszedłem do was z wizytą? - Pamiętasz ten inkryminujący dowód rzeczowy na sukience Moniki Lewinsky? - Chris rozłożył szeroko ręce i uśmiechnął się konfidencjonalnie. - Przyłapany bez prezerwatywy, uwierzysz? W moim wieku! Musiałem z niej wyjść, zanim doszedłem. - Z kogo? - Z Lili. Wiedziałem, że George gra w golfa z Huffem, więc wpadłem do niej po porcję popołudniowej rozkoszy. - Do diaska, dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Dlaczego nie przyznałeś się podczas pierwszego przesłuchania, z kim byłeś? Lila jest twoim alibi. - Szeryf na pewno ucieszy się z tego powodu. Upłynęło kilka minut, zanim Beck skojarzył fakty. - O cholera - jęknął. - No właśnie. Lila jest córką jego siostry. Nie zabiłem swojego brata, ponieważ w tym czasie odwiedzałem siostrzenicę Rudego. Wolałem mu tego nie mówić, chociaż w chwili obecnej nie pałam do niego nadmierną miłością. - Jeżeli będziesz zmuszony do dostarczenia alibi, czy Lila zechce zeznawać na twoją korzyść? - Wolałbym jej w to nie mieszać - skrzywił się Chris. - Nie dosyć, że jest siostrzenicą Rudego, to wcale nie jestem pewien, czy naraziłaby na szwank swoje małżeństwo z George'em, przyznając się do romansu. Nieustannie się z niego naigrawa, ale George rozpuścił ją jak dziadowski bicz. Kupuje wszystko, czego ona tylko zapragnie. Jest w niej kompletnie zadurzony i jak długo od czasu do czasu Lila mu daje, oboje są zadowoleni. Najprawdopodobniej skłamałaby, pragnąc ochronić piernaty, na których spoczywa. - Byłeś z nią przez całe dwie godziny? - Szczerze mówiąc, nie patrzyłem na zegarek, ale to by się mniej więcej zgadzało. - Czy ktoś widział cię w ich domu? - Oboje zadajemy sobie wiele trudu, aby się tak nie stało. - W porządku. Będziemy trzymać Lilę w odwodzie. Użyjemy jej zeznań tylko w ostateczności. - To nie będzie konieczne - powiedział Chris. - Nie mają na mnie nic oprócz kilku poszlak. Ponieważ już raz stanąłem przed sądem oskarżony o morderstwo, wiem z doświadczenia, że to nie wystarczy. - Tym razem jest inaczej, Chris. Tym razem mają ciało. - No tak, ciało. Staram się o tym nie myśleć. Cieszę się, że Rudy potrafił zidentyfikować Danny'ego bez potrzeby angażowania nas w tę sprawę. Widziałeś, jak wyglądał w środku domek rybacki. Nieźle nabrudzone, prawda? - Dlatego właśnie chcieli przyjrzeć się twojemu ubraniu. Zabójca zostałby spryskany... - Beck, wystarczy, dobrze? - Powstrzymaj mdłości, Chris. Jeżeli dojdzie do procesu, pokażą na nim fotografie z miejsca przestępstwa.
- Jak to?!
- Nie stać pani na utrzymanie dziecka.
szkoła? Huff żył myślą o tym dniu. Tata zaznaczył go w kalendarzu ze zdjęciem nagiej kobiety, który pan J. D. Humphrey miał w swoim biurze. Tego dnia Huff będzie mógł dołączyć do reszty dzieci na szkolnym dziedzińcu i do ich zabaw. Z duszą na ramieniu podreptał za tatą do okna bez szyby i zobaczył błyszczący czarno-biały samochód z czerwonym kogutem na dachu. W środku, wraz z policjantem siedział pan J. D. Humphrey. Nie uśmiechał się jednak jak wtedy, gdy wręczał Huffowi zużytą dętkę. Kiedy wysiedli z samochodu i ruszyli w kierunku szopy, Huff zauważył, że oficer trzyma w ręku białą pałkę policyjną, którą uderzał lekko w dłoń. Tata powiedział Huffowi, że ma zostać w domu, sam zaś wyszedł na przywitanie. - Dobry wieczór, panie Humphrey. - Nie chcę żadnych kłopotów. - Słucham, proszę pana? - Oddaj mi to. - Co mam oddać, panie Humphrey? - Nie strugaj przede mną wariata, chłopcze - warknął policjant. - J. D. wie, że to ty wziąłeś. - Niczego nie wziąłem. - Pamiętasz to pudełko po cygarach, w którym trzymam całą gotówkę? - Tak, proszę pana. - Gdzieś zniknęło. Kto inny mógłby je zabrać? - Nie wiem, proszę pana, ale to nie ja. - Ty głupi biały śmieciu, myślisz, że w to uwierzę? Huff wyjrzał przez okno. Twarz pana Humphreya zrobiła się naprawdę czerwona. Policjant się uśmiechał, ale wcale nie wyglądał przyjaźnie. Podał pałkę panu Humphrey'owi ze słowami: - Może to przemówi mu do rozsądku. - Panie Humphrey, ja... - To wszystko, co tata Huffa miał szansę powiedzieć, zanim pan Humphrey uderzył go pałką w ramię. Musiało strasznie zaboleć, bo tata opadł na jedno kolano. - Przysięgam, nie ukradłbym... - Ale pan Humphrey uderzył go jeszcze raz, tym razem w głowę. Zabrzmiało to trochę tak, jak siekiera rozłupująca kawał drewna na opał. Tata Huffa upadł na ziemię i legł nieruchomo, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku. Huff stał przyrośnięty do podłogi, tuż przy oknie, oddychając ciężko z niedowierzania i przerażenia. - Jezu, J. D., aleś mu dołożył - roześmiał się policjant, pochylając się nad tatą. - To go oduczy okradania mnie. - Niczego go nie oduczy. - Oficer wyprostował się i wyciągnął chusteczkę, którą otarł zakrwawione palce. - Nie żyje. - Żartujesz sobie? - Zimny trup. Pan Humphrey podrzucił pałkę kilka razy, jakby oceniając jej ciężar. - Czy to ma w środku jakiś pręt żelazny? - W sam raz na czarnuchów. - Policjant popchnął lekko tatę Huffa czubkiem buta. - Jak on się nazywał? Pan Humphrey odpowiedział, ale przekręcił imię taty. - To tylko biały śmieć. Przybłęda. Człowiek próbuje postąpić po chrześcijańsku, wyciągnąć pomocną dłoń, a ta gadzina tylko ją gryzie. - Święta prawda. - Policjant potrząsnął głową ze smutkiem. - Trudno. Przyślę tu jutro przedsiębiorcę pogrzebowego. Pewnie hrabstwo będzie musiało zapłacić za pogrzeb. - Słyszałem, że szkoła medyczna zawsze szuka zbędnych ciał.
Gniewnie otarła twarz dłonią.
Mały Książę ostrożnie wziął Różę w dłonie, przymknął oczy i pochylił się nad Różą. Poczuł znajomy już,
Chris odchylił się i oparł ramiona o oparcie kanapy, jakby zachęcając Becka do dalszej przemowy. Merchant wstał i zaczął chodzić po pokoju. - W tamtych czasach robotnicy pracowali na dwóch dziesięciogodzirmych zmianach, z czterogodzinną przerwą między nimi na przeglądy techniczne i tak dalej. Huff chciał to zmienić. Przejść na trzy ośmiogodzinne zmiany, eliminując czas na inspekcje i naprawy. To było przedmiotem sporu między nim a Hallserem. - Hallser był przedstawicielem robotników - powiedział Chris. - Był typem działacza. Wszyscy go lubili, nawet Huff. Problem z panem Hallserem polegał na tym, że zbyt poważnie potraktował swoją rolę. Myślę sobie, że przez cały ten czas mógł nawet być agentem związków zawodowych, wysłanym na przeszpiegi. - Huff podjął decyzję na temat nowych zmian i nikt nie potrafił go od tego odwieść - ciągnął Beck. - W hali nie było wtedy nikogo poza Hallserem, który pracował przy piaskarce. Huff zaczął się z nimi spierać. Wreszcie wepchnął Hallsera do maszyny, włączył ją, a ty wszystko widziałeś. Hallsera prawie przecięło na pół. Widziałeś to, prawda, Chris? - Jak mogłem to widzieć, skoro mnie przy tym nie było? - Huff powiedział mi, że byłeś. Chris wydawał się zaskoczony tym oświadczeniem. - Naprawdę? Cóż, nawet jeśli byłem, niczego nie widziałem. - Przekręcił głowę na bok i popatrzył uważnie na Becka. - Dlaczego w ogóle o tym rozmawiamy i czemu jesteś tym tak zdenerwowany? - Każdy prawnik chciałby, żeby jego klient okazał się niewinny. - Wątpię w to. Gdyby wszyscy ludzie byli niewinni, nie miałbyś pracy. Właściwie to czuję ulgę, że wreszcie się dowiedziałeś o Iversonie. Nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic, inaczej jak moglibyśmy sobie zaufać? - Nie zaufałeś mi w sprawie zaręczyn Danny'ego. - To prawda. Że też musiałem się wygadać. - Wasz problem nie polegał wyłącznie na pobożności tej młodej kobiety. Chodziło o to, że Danny chciał się wyspowiadać. Chris przeklął pod nosem. - Zamierzał wypaplać Jezusowi i całemu światu o tym, co stało się z Iversonem. - Zdajesz sobie sprawę, co to oznacza w twojej sprawie? - Sprawie? Jakiej sprawie? Nie ma już żadnej sprawy, Beck. Pamiętasz uniżone przeprosiny Wayne'a Scotta za to, że mnie podejrzewał? Gdybym miał na palcu pierścień, niechybnie by go ucałował. - Miałeś doskonały motyw, żeby zabić brata. Chris potrząsnął głową i roześmiał się cicho. - Uważasz, że to ja zabiłem Danny'ego? - spytał. - Zrobiłeś to? - Mam alibi, pamiętasz? Słodka Lila. - Zrobiłeś to?! - huknął Beck. - Nie, Beck. Nie zrobiłem. Chris uśmiechał się, gdy zadzwonił jego telefon. Odebrał go i po chwili skrzywił się niemiłosiernie. - O co chodzi, George? - Przez chwilę słuchał swojego rozmówcy, - Teraz? Ile czasu nam to zajmie? Dobrze - odparł niechętnie. - Zaraz zejdę - z tymi słowy zakończył rozmowę. - George denerwuje się perspektywą poniedziałkowej inspekcji. Chce, żebym spojrzał na pasek klinowy
do kogo wrócić, więc muszę iść naprzód...
- On chyba jeszcze śpi - szepnęła Róża.
Któregoś dnia Mały Książę spytał Różę:
przytulił Różę do siebie.
- Sama powiedziałaś, że nie możesz mieszkać ze mną pod jednym dachem.

Oczywiście, nie było to w smak Markowi Baverstockowi. Wdowa po szanowanym pastorze, na dodatek tak blisko wrót Candover Court - to ostatnia rzecz, jakiej pragnął. Niewyob¬rażalne wydawało się przekupienie takiej kobiety. Już ją widział, wrzeszczącą wniebogłosy na wieść o kompromitacji drogiej kuzynki. Wiedział, że jeśli nie będzie postępował ostrożnie, może wpaść w poważne tarapaty.

poinformować, że jutro zamierza rzucić tę pracę. - Gdy patrzysz
ma dom. Dlaczego Jamie nie ma taty, Willow?
- Zostawiła Glorii w spadku dom. Dom, w którym się wychowałaś, Hope St. Germaine. O tym też już wiesz?
- Nie potrafię sobie wyobrazić siebie w mundurku bawiącej
Tak, trzeba żyć dalej. Stawiać czoło rzeczywistości. Cieszyć się życiem. Że jest się tutaj, w tej chwili. Nie nienawidzić, lecz kochać...
- Zaniosę małą do łóŜeczka.
I przypomniała sobie. Zamknęła oczy, przywołując w pamięci słowa, jakie jej
Ta myśl przyszła jej do głowy niespodziewanie, lecz szybko ją odrzuciła. Nie powinna myśleć o wiązaniu się z Santosem. Ani o miłości. Nie zanosiło się na to, by podobne nadzieje miały się kiedykolwiek spełnić. Po co narażać się na ból? Zbyt wiele przeszli, żeby myśleć o wspólnej przyszłości.
- A czy dokonałeś tego odkrycia, zanim oświadczyłeś się
na niego wzrok. - Gdy tylko podważy się mały paluszek
wejścia, w którym za chwilę miała się ukazać Willow.
Przy mężczyźnie, którego tak bardzo kochała. - Gdzie
- Czy możemy się z nim spotkać? - powtórzyła dziewczynka,
- A teraz? - zapytała nieśmiało.
- Chciałam z panem porozmawiać na osobności. - Na jej

©2019 propriis.to-robotnik.turek.pl - Split Template by One Page Love